sobota, 10 grudnia 2011

Warto wydać pieniądze na tusz?

Pragnę zrecenzować kolejny kosmetyk kolorowy, a mianowicie tusz do rzęs :)

Będą to trzy tusze, jeden ze średniej półki, a może średniej- wyższej, drugi z niższej, a trzeci z wyższej, hehe pomotałam się troszkę :) W każdym bądź razie, będą to trzy tusze, z różnych kręgów cenowych.

Maybelline - The falsies volum' express

Artdeco - All in one

Lancome - Hypnose, Doll eyes


Zacznę od scharakteryzowania moich rzęs, oraz wymagań. Mam długie, lecz niezbyt gęste rzęsy. Lubię gdy tusz mocno podkreśla oprawę oczu, dlatego jestem wymagająca wobec jego możliwości. 

Maybelline - falsies volum`

+
- cena ( około 25 zł )
- ładne opakowanie
- wydłużenie

-
- konsystencja za rzadka, sklejająca rzęsy
- niewygodna szczoteczka
- brak efektu pogrubienia rzęs
- osypywanie się
- twałość pozostawiająca wiele do życzenia

Ogólnie tusz, jest bardzo kiepski. Słyszałam opinie, iż nie warto wydawać pieniędzy na tusz, ale nie mogę się z tym zgodzić. Gdybym nie miała porównania może i bym się przychyliła do tej opinii, ale gdy je mam po prostu nie mogę. 

Artdeco - All in one

+
- pięknie rozczesuje rzęsy
- pogrubia rzęsy , można wyczarować efekt wachlarzyka
- wydłuża je
- wytrzymuje długie nocne imprezy
- szczoteczka radzi sobie z kącikami oczu, a także z dolnymi rzęsami
- eleganckie trwałe opakowanie

- cena ( ok. 60 zł )

Najlepszy tusz jaki miałam, a miałam ich naprawdę dużo. Wart swojej ceny. Uważam, iż inwestycja w ten tusz pozytywnie odbije się na samopoczuciu, gdyż Twoje ładne odbicie w lustrze może wiele wynagrodzić ;)

Lancome - Hypnose, doll eyes

- piękny, różany zapach ( jednak tylko przy użyciu, gdy go nosimy zapach się ulatnia )
- pogrubienie rzęs
- wydłużenie rzęs
- efekt wachlarzyka
- szczoteczka wygodna, ale nie aż tak jak w Artdeco
- trwała, nawet przy łzach

- cena, nie do zniesienia ( ok. 130 zł)


Podsumowując, najlepszy tusz z jakim miałam do czynienia to bez wątpienia Artdeco - all in one, tusze z niższej półki ( nie tylko ten omówionej dzisiaj ) naprawdę nie spełniają swoich zadań. Warto zainwestować więcej pieniędzy, wystarczy około 40 zł na np. bardzo dobry tusz Max Factor 2000 calorie, a już najlepiej te 60 zł na Artdeco. Jeśli chodzi o kwoty ponad 100 zł za tusze eksluzywnych marek, to już raczej nie zdobędę się na tej wysiłek finansowy. Nie zauważyłam w działaniu tych tuszy nic czego nie dawałby mi Artdeco, a nawet pokuszę się o stwierdzenie, że są gorsze od niego, bo szybciej sklejają rzęsy. Artdeco przy wielu warstwach tego nie robi. Z drugiej strony, gdy ktoś ma piękne długie i gęste rzęsy, wystarczy mu najtańszy tusz, albo po prostu henna, osoby, którym matka natura nie dała pięknych wachlarzy z rzęs mogą ratować się dobrymi tuszami.

Dlatego pozostanę wierna najlepszemu tuszowi do rzęs ARTDECO - ALL IN ONE 

Danie tajskie

Dostałam przyprawy tajskie od brata, który przywiózł je ze swojej podróży po Tajlandii. Było to oczywiście moje kulinarne marzenie i inspiracja dla dania, które okazało się być niezwykle smaczne, była to głębia smaku i oczywiście pikanteria chili ;)

Kurczak po tajsku:

Składniki:

- 40 dag piersi z kurczaka
- 2 papryki ( wybrałam zieloną i czerwoną )
- 1/2 dużej cebuli
- 1 papryczka chili

- 50 ml soku pomidorowego ( ja dałam po prostu sok pomidorowy z butelki, taki jaki można kupić do picia)
- pół szklanki wody
- bulion Dashi. pół saszetki ( bulion rybny, z suszonych płatków rybek) Zakupiłam w sklepie Kuchnie Świata ( w formie białego proszku); można się bez niego obejść.

- 5 łyżek mleczka kokosowego
- 1 łyżeczka słodkiej czerwonej papryki
- pół łyżeczki soli
- kilka ziaren kolendry
- 1/2 łyżki czerwonej pasty curry 
- 2 łyżki wiórek kokosowych 



Przygotowanie:
Kurczaka kroimy w kostkę. Mieszamy z papryczką chili krojoną drobniutko. 

Na patelni rozgrzewamy olej ( około 2 łyżek). Wrzucamy na patelnię paprykę krojoną jak wyżej na zdjęciu. Gdy się trochę przysmaży dorzucamy cebulę pokrojoną w kostkę. Mieszamy i smażymy na średnim ogniu ok. 5 minut. Trudno mi podać dokładny czas przyrządzania gdyż zawsze robię to na wyczucie. 

Na patelnie wylewamy sok pomidorowy, wodę z bulionem dashi i ugniecione ziarna kolendry. Gdy się zagotuję wrzucamy kurczaka. Woda będzie stopniowo odparowywać z patelni, a sos się zagęszczać. Gdy wody będzie zbyt mało należy jej troszkę dolewać.

Gdy kurczak się udusi i będzie już biały, rozpoczynamy przyprawianie naszej potrawy. Dodajemy mleczko kokosowe, pastę curry, sól i łyżkę wiórek kokosowych.

Dusimy pod przykryciem jeszcze 10 minut. Et voila, c`est fini ;)

Ja podaje z ryżem basmati. W ten oto sposób. Ostrzegam, iż danie jest bardzo ostre, ale nie będzie takie gdy nie damy papryczki chili.






piątek, 14 października 2011

Wspomnienia

Dzisiaj w związku z niezbyt przyjemną pogodą. Przypomniałam sobie o zwierzaczkach jakim znalazłam dom :)

Mój piesek Kogel , to owczarek niemiecki, przybłąkał się w Sylwestra już prawie dwa lata temu. Nazwany na cześć filmu Kogel- mogel , który leciał wtedy w telewizji gdy postanowiliśmy go wpuścić do domu. Już tak został. Wspaniały mądry pies. Czasem wydaje mi się że rozumie więcej niż niektórzy ludzie. Niesamowicie wyczuwa emocje. Jest troszke leniwy i nie lubi zbyt długich spacerów. Jest bardzo posłuszny i rozważny, nigdy nie zaczepia innych psów. Miałam raz okazje zobaczyć go w nieco innej sytuacji, gdy napadł go inny wilczur, było bardzo nieprzyjemnie, ale mimo starszego wieku mój Kogel zmiażdżył łotra który mnie ugryzł. Uciekał aż się za nim dymiło.

Później była Najsi, nazwana tak gdyż była niezwykle sympatyczną psiną . Od ang. nice. Znalazłam ją w drodzę z Zakopanego do domu. Była obrzydliwie wychudzona. Rzadka sierś , łzawiące oczy. Najpierw uciekła gdy wysiadłam z samochodu, biegała po łące w tą i z powrotem, to było pustkowie. Ktoś wyrzucił ją z auta, wyglądała jakby nie jadła tydzień może więcej. Była przerażona i nieufna. W końcu przyszła do mnie. Wzięłam ją na ręce była lżejsza niż moje koty, lekka jak piórka. Ależ mi było wtedy przykro że ktoś jej to zrobił. Wzięłam ją do domu. Rodzice byli niezadowoleni, ale w duchu wiedziałam, że wszystko się ułoży. Była to kłopotliwa sytuacja, dwa koty pies samiec i kolejny piesek suczka. Małe zoo. Postanowiłam ją wyleczyć, zaszczepić, dożywić i znaleźć jej dom. Z początku nie wiedziałam od czego zacząć. Dzwoniłam do gazet , do Urzędu Miasta, na Policje, nikt nie chciał jej pomóc. W ostateczności Urząd powiedział, że wezmą ją do schroniska albo uśpią. TRAGEDIA ! Co za państwo nieczułe...


Wziełam się w garść i postanowiłam użyć internetu do znalezienia jej domu. Trwało do około trzech tygodni. Była śliczną sunią, wszyscy sąsiedzi nazywali ją damą, bo ruszała się tak zwiewnie i zgrabnie ;) hehe mogłabym się od niej uczyć:P Najsi znalazła wspaniały dom w Płocku. Rodzina z 12-letnią dziewczynką pokochała Najsi.


Kolejnym zwierzaczkiem któremu znalazłam dom był mały kiciuś. Skarb ! Tato przywiózł go gdy miał jakieś dwa tygodnie. Znalazł go w Bieszczadach w jakimś opuszczonym domu. Był mokry i piszczał, szukał matki, ale jej nie było. Reszta kociąt najprawdopodobniej nie przeżyła. Było to śliczne kocie w biało czarne łatki. Bardzo bystry. Jak to kocie szalał i zaczepiał starszych domowników Haska i Krawata. Nie widać było po nim smutku, był za mały by wiedzieć co się z nim działo. Był ze mną w Krakowie przez tydzień, ale mieszkanie okazało się być za małe i kocie szybko się znudziło. Szkoda...chciałam go zatrzymać, naprawdę go pokochałam. Po miesiącu znalazłam mu dom. Ciężko było mi się z nim rozstać, ale chciałam dla niego jak najlepiej więc wybrałam dom z ogródkiem, gdzie będzie mógł szaleć do woli ;)

Przepisy na jesienną PARTY

Dzisiaj przepis na przystawkę na impreze:) a mianowicie paszteciki ze szpinakiem i mięsem z soczewicą. Dzisiaj wybieram się na spotkanie z przyjaciółmi i w związku z tym, iż oni zawsze chwalą się umiejętnościami kulinarnymi , tym razem ja postanowiłam coś przyszykować. Będą to małe śliczne paszteciki z ciasta francuskiego pieczone w piekarniku.

Składniki:

Farsz nr 1 :
- szpinak 3/4 mrożonki
- 3 ząbki czosnku
- łyżeczka masła
- 1/3 sera feta
- sól
- czarny pieprz w dużej ilości ( ma być na ostro)

Farsz nr 2 :

- mięso wołowe mielone ( 50 g )
- soczewica ( dwie łyżki) zielona ugotowana

Farsz nr 1 bardzo prosty w przygotowaniu, najpierw rozpuszczamy na patelni masło, dodajemy szpinak i smażymy aż się odmrozi , dodajemy czosnek a na końcu przyprawy. Schładzamy. Do szpiaku dodajemy ser feta i mieszamy.

Farsz nr 2 wymaga więcej poświęcenia. Najpierw namaczamy  soczewice conajmniej pół godziny w wodzie. Później gotujemy w wodzie osolonej. Jakieś 40 minut. Wody dwa razy tyle co soczewicy, powinna się wchłonąć, jeśli jej trochę zostanie to odcedzamy. Soczewicę należy próbować w czasie gotowania aby nie była papkowata a pozostała w swojej pierwotnej formie czyli nie za miękka.
Mięso wcześniej przyprawiamy : czerwoną słodką papryką, tabasco, kminem rzymskim, oregano, solą. Następnie smażymy krótko aby zbrązowiała.
Następnie zdejmujemy z ognia mięso i mieszamy z uprzednio ugotowaną soczewicą.

Ciasto francuskie zakupiłam w sklepie, gdyż nie potrafię sama go tak dobrze wykonać.
Tniemy ciasto na kwadraciki tej samej wielkości i ładnie składamy jak na zdjęciu. Można w zasadzie puścić wole fantazji. Nakładamy farsz na środek kwadracika i sklejamy. Ciasto z góry smarujemy jajkiem roztrzepanym aby miało ładniejszy kolor.




Piekarnik rozgrzewamy do 180 stopni i wkładamy na 10 minut paszteciki . Voila ;)

piątek, 30 września 2011

Back to Cracow - city of blinding lights

Kolejny rok przede mną. Zaplanowany ambitnie, na doskonaleniu ciała dla rozrywki i zdrowia, doskonaleniu języków dla samozadowolenia, dla przyszłości, doskonaleniu umysłu z powinności i ambicji. Plany to jedno, a wykonanie ich - drugie. Mam nadzieje, że przynajmniej połowa się uda.

Z lżejszych tematów... udało mi się kupić kilka ciuchów na nowy sezon, za niewielkie pieniądze i znalazłam swoje nowe powołanie - robie kremy. Wspaniała sprawa, nareszcie mam swój idealny kosmetyk. Wszystko zakupiłam na stronie http://www.zrobsobiekrem.pl/ . Mamie sprawiłam mocne przeciwzmarszczkowe kremy, a sobie krem pod oczy oraz aloesowy żel łagodzący oraz wspaniały hydrolat z róży, który pachnie tak pięknie, że mogłabym używać go zamiast perfum. Można naprawdę się pobawić i tym samym zrobić coś pożytecznego dla swojej skóry i portfela.



Wakacje dla mnie skończone, będę tęsknić za zwierzaczkami, wieeelkim łożem i rodzicami, po prostu za moją spokojną, zieloną''leśniczówką''. Teraz powrót do hałasu karetek, samolotów, studenckich imprez, do wiecznie zatłoczonych tramwajów, spóźniajacych się autobusów, ironicznych wykładowców... ale też większych możliwości działania i spędzania czasu.

piątek, 23 września 2011

Recenzje

Dzisiaj postanowiłam zrobić recenzje trzech podkładów. Mam je już wystarczająco długo by móc je obiektywnie opisać.

Mam cerę mieszaną, suchą na policzkach a w strefie T lekko świecącą. Oprócz tego mam lekko zaczerwienione policzki więc szukam podkładu, który wyrównuje koloryt skóry.

Zacznijmy od podstawy czyli podkładów:

1. Podkład matujący - Yves Saint Laurent ( matt touch foundation ) cena ok. 170 zł
2. Podkład kryjący - Deborah ( 24 Ore perfect ) cena ok. 60 zł
3. Podład wyrównujący koloryt lekki, naturalny - Vichy ( Aera teint pure ) cena ok. 70 zł


ad. 1 )

Jest to podkład z wyższej półki, więc należy oczekiwać od niego dużo. Z tym podejściem rozpoczynałam przygodę z ów kosmetykiem.
Wizualnie nie zachwyca, zwykła miękka tubka zakończona nakrętką w kolorze złotym, plus opakowania to to że łatwo wyciska się odpowiednią ilość podkładu. Opakowanie jednak nie jest zbyt eleganckie.
Konsystencja podkładu w formie lekkiego musu, naprawdę zniewalająca ! Rozprowadza się świetnie, zapachu prawie nie czuć. Wystarcza niewielka ilość podkładu aby widocznie wyrównać koloryt skóry. Podkład świetnie dopasowuje się do odcienia cery. Dlatego też, możemy używać tego samego koloru w zimie i w lecie. Posiada skromny filtr SPF 10. Co więcej, podkład podczas nanoszenia jest prawie niewidoczny, dużo jaśniejszy, później lekko ciemnieje dostosowując się do cery - brzmi magicznie, ale odkryłam ten sekret. Podkład jest prawie bezbarwny, to znaczy że ma mało pigmentu koloryzującego, a jedynie beztłuszczową formułę, nie zatykającą porów, którą pokrywa się twarz zapewniający mat i lekkie wyrównanie kolorytu. Jeśli chodzi o trwałość to wytrzymuje dosyć długo, ale z uwagi na lekkość nie polecam na nocne imprezy. Dla osób szukających mocnego krycia nie sprawdzi się. Jak dla mnie podkład wart swojej ceny.

PLUSY
- SPF 10
- konsystencja
- lekkość
- matowienie
- wyrównany koloryt

MINUSY
- uwidacznia suche skórki
- wysoka cena

ad. 2 )

Podkład w szklanych opakowaniu z pompką , wizualnie bardzo ładny. Piękny zapach, który długo czuć na twarzy. Konsystencja dosyć gęsta, odpowiednia dla mocno kryjącego podkładu.
Podkład rozprowadzać należy od razu gdyż szybko zasycha, bardzo dobrze kryje. Należy uważać przy doborze koloru, gdyż znacznie ciemnieje na twarzy. Ja posiadam odcień FAIR ( 1 ) jest najjaśniejszy i w zimie wydawał się być nawet za ciemny. Choć rzeczywiście mam bardzo jasną cerę.
Jak dla mnie jest to podkład zbyt ciężki by używać go na co dzień, sprawdza się jedynie w małych ilościach lub w większych na większe wyjścia i właśnie na specjalne okazje go polecam. Nie należy martwić się o efekt maski, gdyż jest to podkład dopracowany jakościowo i trzymający standardy włoskiej marki Deborah. Rzeczywiście jest bardzo trwały, może nie 24 godziny, ale 12 owszem.

PLUSY
- zapach
- trwałość
- opakowanie
- krycie

MINUSY
- ciężki ( może zapychać pory)
- trudno dobrać odpowiedni kolor

ad. 3)
Podkład Vichy, ma być nie tylko zwykłym fluidem ale również dermokosmetykiem leczącym. Przeznaczony jest do cery mieszanej, z tej samej serii można nabyć podkład do cery suchej. Opakowanie, podobnie jak Deborah ładne, szklane z pompką.
Podkład rzeczywiście lekki, przyjemny w użyciu pomijając brzydki zapach. Konsystencja rzadka, nie możliwy efekt maski. Cera jakby rozjaśniona, nawilżona a koloryt wyrównany. Jak nazwa wskazuje jest to kosmetyk zapewniający naturalność więc nie kryje za dobrze. Nie jest jednak zbyt trwały więc w ciągu dnia należy poprawiać makijaż. Nie zauważyłam również aby kosmetyk w jakiś sposób poprawił stan mojej skóry.

PLUSY
- opakowanie
- lekkość

MINUSY
- słabe krycie
- słaba trwałość
- drażniący alkoholowy zapach

Podsumowując :

Najlepszy podkład lekki a zarazem wyrównujący i matujący to Yves Saint Laurent, najgorszy i moim zdaniem nie wart ceny to Vichy.

niedziela, 18 września 2011

must be the music

po oglądnięciu ów programu, muszę przyznać, że przyciąga zdecydowanie większe talenty niż podobne tvnowskie produkcje. Może to z powodu bardziej przychylnego jury? Spotkanie z Kubą Wojewódzkim rzeczywiście może odstraszać. W każdym bądź razie, nie za często oglądam programy tego typu, gdyż wieją tandetą i są po prostu wyreżyserowane, brak im autentyczności , to dzisiejszy występ tego Pana - beatboxera o tak niepozornym wyglądzie mnie zaszokował w pozytywnym znaczeniu tego słowa. To było mistrzostwo! Zaczęłam się zastanawiać jak to możliwe, że taki talent marnuje się na budowie, przecież to artysta ! Jak to możliwe, że promowani są ludzie, którzy głosik mają jak myszka, w główce pusto i czasami nawet aparycją nie nadrabiają. Nie będę tu rozważać na temat sprawiedliwości, bo nie jedni wielcy nie znaleźli na nią środka , ale krew mnie zalewa na samą myśl o tym, jak to wszystko źle funkcjonuje !

czwartek, 15 września 2011

Strój na wieczór wrześniowy

Gdy byłam młodsza wypierałam się tego iż podoba mi się kolor różowy - kojarzył mi się wtedy z Britney czy Dodą, czyli banalnie, prosto, tandetnie, przesadnie słodko. Teraz gdy mniej obchodzi mnie zdanie innych, stawiam naprawdę na to w czym się czuję po prostu ładnie i pewnie. Dlatego też uwielbiam kolor liliowy, kremy, beże, jasne popielate róże, szarości.

tak więc:   kurtka - bazarek
                bluzka - Mohito
                spodnie - Bershka
                buty - bułgarski bazarek
                torebka - Luis Vuitton

wtorek, 13 września 2011

Zupa - mus groszkowa.

Pyszna zupka mus z grzankami czosnkowymi !

Zupa:

- 2 puszki groszku zielonego
- 3 spore marchewki
- 2 ziemniaczki
- 1 kostka rosołowa
- pół śmietanki 30%
- łyżka masła
- łyżka oliwy
- 2 cebule
- 3 ząbki czosnku
- przyprawy : sól, pieprz, gałka muszkatałowa, curry, zioła prowansalskie


Grzanki czosnkowe:

- bułeczki
- pół masła
- 5,6 ząbków czosnku
- łyżeczka pieprzu ziołowego
- pół łyżeczki soli


Na patelni rozgrzewamy oliwę i smażymy cebulę pokrojoną w kostkę oraz 1 ząbek czosnku, gdy się zeszkli dodajemy marchewke pokrojoną w kostkę oraz masło. W tym samym czasie gotujemy 2 litry wody i wrzucamy kostkę rosołową, następnie ziemniaki pokrojonę w kostkę. Gdy marchewka troszkę mięknie dodajemy zawartość patelni do wody, gotujemy 20 minut , następnie wrzucamy do garnka groszek. Gotujemy 5 minut, wyciskamy resztę czosnku i miksujemy zupę na mus. Na końcu wlewamy śmietankę i przyprawiamy do smaku. Ja zawsze stosuje ich sporo, ( np. łyżeczke gałki, dwie łyzeczki ziół i łyżeczke curry, sól wedle uznania) , bo według mnie to przyprawy czynią potrawę.

Jeśli chodzi o grzanki czosnkowe są banalnie proste! Masło musi być miękkie więc nalezy pamiętać o wcześniejszym wyciągnięciu go z lodówki. W miseczce mieszamy masło z solą i pieprzem ziołowym, wyciskaczem do czosnku rozgniatamy czosnek do masła, mieszamy. Masłem smarujemy bułeczki i zapiekamy w piekarniku. 

Bon appetit !


piątek, 9 września 2011

Nowy rok akademicki już tuż tuż...

Z tej okazji, znowu rozpoczynam poszukiwania pracy dorywczej, graniczące z cudem... nadal pozostaje mi jedynie hosting.
Kolejne zmiany w wynajmowanym przeze mnie mieszkaniu... gdyż bardzo szybko nudzą mi się wnętrza. Także w tym roku szykuje się przemeblowanie , nowe biurko , regał... i może pozbędę się słodkiego różu na rzecz chłodnej lilii lub fioletu. Hmm?

Rozpocznie się również nowy sezon odzieżowy :D Dlatego myślę o uprzątnięciu szafy, pozbyciu się zbędnych ubrań i zakupieniu kilku nowych . Priorytet stanowić tu będzie : a ) żakiet b) sweterek c) wygodne wysokie botki do chodzenia na co dzień d) biała koszula e) krótka spódniczka z grubej tkaniny w jakimś jasnym kolorze, np. wielbłądzim. Gdzie znaleźć to wszystko w przystępnych cenach? Nie mogę wydawać pieniędzy na tak błahe rzeczy, gdyż szykują się naprawdę ważne wydatki ;)

niedziela, 4 września 2011

Słonecznie...;)

promienie słońca i wysoka temperatura to to co Marciochy lubią najbardziej. Oby prognozy się nie sprawdziły i jeszcze były szanse na naładowanie baterii na jesienne i zimowe dni. Już się boję na samą myśl o moich sezonowych depresjach. Słońce nie odchodź!

Ostatnio miałam okazję być gościem na weselu. Nie miałam czasu wcześniej przygotować kreacji więc dosłownie dzień wcześniej znalazłam tę sukienkę.
Zwykła, koktajlowa sukienka, ale uroczo podkreślająca talię - granatową kokardką. Ponadto ma mocny koralowy odcień i ładnie prezentował się w tłumie modnych w tym sezonie kolorów typu nude. Do sukienki dobrałam wysokie czółenka w kolorze beżowym. Zapewne nie pozwoliłabym sobie na taki kolor sukienki , gdybym nie zażyła wcześniej dwutygodniowych kąpieli słonecznych w Bułgarii ;) Moja skóra w wersji ze stycznia wyglądałaby tu tragicznie.


Codziennie wchodzę na missuniverse.com aby oddać głoś na piękną Rozalię Mancewicz, ażeby dostała się do finału i wygrała konkurs! uważam, że od wielu lat nie było tak pięknej polskiej kandydatki, przede wszystkim reprezentuje słowiański typ urody, w końcu tak doceniany na świecie ;)
http://www.missuniverse.com/members/profile/599559/year:2011